Witajcie,
Jakiś czas temu zaczęłam się malować. Nie żebym robiła to
jakoś profesjonalnie ale jednak uważam że całkiem nieźle mi to wychodzi i
naprawdę ładnie wyglądam w makijażu. Zaczęło się od paru cieni w kolorach nude
a skończyło się na mocnych, żywych kolorach.
Zapraszam do zapoznania się z moją kolekcją cieni…
Z uwagi na to, że te
post zapowiadał się niezwykle długi postanowiłam go rozdzielić na dwie części.
Dziś część z cieniami Mac’a i Inglot’a
INGLOT
Cienie Inglot lubię. Wiele osób mówi że to zamienniki Maca.
Po części się zgadzam. Jak w każdej marce można znaleźć super cienie jak i
takie którymi nie łatwo operować na powiece. Inglot ma wiele godnych uwagi
odcieni i wykończeń. Słyszałam też że Inglot ma bardzo dobre matowe wykończenia
cieni (w przeciwieństwie do Mac’a).
Ale i tak uważam że marka Inglot odwaliła kawał dobrej
roboty tworząc taką zasobną kolekcję różnych cieni i to w cenie przystępnej dla
każdego bo koszt pojedynczego, okrągłego cienia to 10 zł.
Ja wybrałam kilkanaście cieni z wkładów. Mój zasób
interesujących mnie cienie z Inglota chyba właśnie się wyczerpał.
Mówiłam Wam że zdjęcia przekłamują kolory? Niestety tego się
bałam więc postaram się trochę opisać każdy z nich. Wszystkie posiadane przeze
mnie wkłady-Ingloty to satyny (bez brokatu) oraz wszystkie są porządnie
napigmentowane.
Pierwsza paletka:
402 – wygląda na
zdjęciu jak jasny fiolet a w rzeczywistości jest zupełnie inny. To jasny,
opalizujący beż. Jeden z najładniejszych kolorów w Inglocie, pasujący do każdej
karnacji. Idealny do rozświetlania i na całą powiekę.
405 – miedziano
złoty kolor – nawet można by rzec pomarańczowy.
409 – typowy brąz,
idealnie komponuje się z 402
419 – oliwkowy
kolor, ale taki bardziej przygaszony. Na powiece wygląda niekiedy jak szary.
414 – zielony,
bardzo zbliżony do koloru Club z Maca aczkolwiek ten wpada bardziej w zielony
Druga paletka
399 – liliowy, tak
samo jak 402 nadaje się do rozświetlania jak i na całą powiekę.
451 – typowy
stalowy kolor, ciemny. Idealny do kącików, do kresek
407 – piękny
brzoskwiniowy kolor, jeden z tych cieni które kupiłam jako pierwsze i chwalę po
dzień dzisiejszy, w lato do opalonej skóry będzie nieoceniony
Trzecia paletka
420 – jasny
fiolet, w salonie Inglot bardzo mi się podobał ale w domu zobaczyłam że chyba
jednak nie pasuje on do mojej karnacji. Bardziej sprawdzi się na typowo zimnej.
445 – jasny fiolet
z przebłyskami różowego.
446 – idealny do
połączenia z 445, ciemny, głęboki fiolet. Jeden z trzech moich ulubionych
cieni.
117R - trio - najbardziej neutralne kolory, ja bym to nazwała niepełny mat. Można z nich stworzyć makijaż dzienny, wieczorowy też aczkolwiek byłaby to raczej wersja light.
117R - trio - najbardziej neutralne kolory, ja bym to nazwała niepełny mat. Można z nich stworzyć makijaż dzienny, wieczorowy też aczkolwiek byłaby to raczej wersja light.
Druga część cieni do powiek z Inglota to tzw. sprinty.
Jeżeli potrzebujecie cienia którego używacie na co dzień gdzieś w trasie to jak
najbardziej te cienie polecam. Chociaż Pani w salonie nie nazwała je kremowymi
dla mnie one właśnie takie są – kremowo-pudrowe. Ja posiadam odcienie bez
drobinek, brokatu, idealna satyna. Jedyny minus to zajmowanie miejsca w
toaletce. Kolorystyka jest niestety ograniczona a większość z dostępnych w
kolekcji tych cieni jest z brokatem. Można wybrać sobie kilka kolorków i
wrzucić do kosmetyczki. Ale ja zdecydowanie polecam jednak kupowanie wkładów.
Tutaj kolory widać doskonale, jedynie mogłabym się przyczepić do nr 39 który jest typowym szarym / ołówkowym kolorem.
MAC
Moja przygoda z tymi
cieniami zaczęła się na jesieni. Wtedy to zakupiłam dwa – shroom i naked lunch.
Systematycznie moja kolekcja cieni się powiększała. Z cieniami Mac i z euforią
wokół nich jest tak że trzeba trafić na odpowiednie cienie jak i odpowiednie
wykończenie. Inaczej będziemy się męczyły i tylko zrazimy się do nich. A cienie
te przecież do tanich nie należą. Słyszałam, że maty są fatalne. Ja ich nie mam
ale posiadam wykończenie vel vet które też pozostawia wiele do życzenia. Za to
np. frost, satin są idealne dla mnie. I myślę dla większości z was. O
wykończeniu cieni można poczytać TU.
Opis cieni kolejno od lewej do prawej, od góry, w nawiasie
wykończenie cienia. Tam gdzie nie ma nawiasu to po prostu nie mam pojęcia jakie
jest wykończenie. Niestety na wkładach o tym nie informują.
Starałam się zrobić zdjęcie z bliska. Mam nadzieję że choć trochę oddaję ich kolory.
schroom - satin taupe - era - naked lunch - patina
club - woodwinked - sable - smut - ricepaper
star violet - shale - glamour check - bronze - nocturelle
Shroom (satin) – nie jest to cień nie do zastąpienia. Ale i tak nie przeszkadza to w tym żeby napisać że jest piękny. Jasny, kremowy, do rozświetlania twarzy i powieki.
Satin Taupe (frost) – każdy powinien go mieć. Wiem, że ceny tych cieni powalają na kolana ale na ten kolor warto wydać te kolo 50 zł. Ni to brąz, ni to fiolet, trudny do określenia. Dlatego też trudno znaleźć idealny zamiennik.
Era (satin) –
jeden z pierwszych cieni kupionych przeze mnie. Niestety teraz, kiedy jestem
mega bladziochem praktycznie nie widać go na powiece. Poczeka na czas letni.
Myślę że wtedy takie delikatne cappuccino sprawdzi się idealnie
Naked lunch (Frost)
– moje zdanie jak w przypadku shrooma, w tym wypadku jednak mamy nieco większy
shine, kolor jest jasny różowy.
Patina (Frost) –
drugi z cieni który warto kupić. Kolor tak samo bardzo trudny do określenia –
brąz, jasne złoto i róż – pomieszane – z przewagą brązu.
Club (satin) – o
tym cieniu wiele się pisze. Miałam w swojej kolekcji zamiennik tego cienie z
Catrice. Ale oddałam go siostrze z uwagi na to że mam club. Cienie praktycznie
nie różnią się od siebie. Jedyna różnica to w trwałości. Ale cena cartice 5
razy niższa. Sam kolor pomalowany cienko to brąz, mocniej – zamienia się w
zieleń. Jednym cieniem można wyczarować makijaż różnokolorowy.
Woodwinked – (veluxe
pearl) – posiadasz niebieskie oczy? Cień idealny dla Ciebie. Pięknie
podbija niebieską tęczówkę. Kolor typowego złota.
Sable (Frost)– ten
cień jest drugim moim ulubieńcem. Ja bym go nazwala – satin taupe w ciepłej
tonacji.
Smut – ciemny,
bardzo ciemny fiolet, pomieszany z grafitem.
Ricepaper – jasne
złoto
Star Violet –
fiolet z odrobiną złota.
Shale – fiolet z
szarym
Glamour check –
mocny, ciemny kolor. Solidny brąz w kierunku ciepłym.
Bronze - ciemniejsza wersja woodwinked
Nocturelle (frost) –
typowy fiolet
Jak widać po opisach miałam nie lada trudność z opisem
cieni. Ponieważ cienie z Maca to nie jeden kolor, to zrzutka kilku odcieni i dlatego są takie wyjątkowe. Niestety
też nie znam wszystkich wykończeń. Na moje oko są to cienie satynowe lub
frostowe. Nie ma brokatowych.
Mam jeszcze trzy w pełnych opakowaniach…. (proponuję powiększyć zdjęcie)
Powinnam w tym miejscu na zakończenie porównać obie marki.
Ale tego nie zrobię. Jak napisałam wyżej każda marka ma w swojej kolekcji coś
interesującego. W każdej można wybrać coś dla siebie. Na korzyść Inglota działa
to że są to cienie w przystępnej cenie i jakości naprawdę dobrej i do tego w
każdym mieście są ich punkty. Z Mac’iem sprawa się komplikuje – cienie są
drogie, a salony Mac’a są w trzech miastach w Polsce. Zatem stanowcza większość
z Was zakupi Inglota. I dobrze – znane blogerki malują właśnie cieniami tej
marki i bardzo sobie chwalą.
A jakie jest Wasze zdanie?
Pozdrawiam